Przeszłość Revy + bonus
Aggie: Specjalnie na dzisiejszą notkę Revy (niechętnie) zgodziła się opowiedzieć częściowo swoją, a potem to już naszą przeszłość. Wiem jakie to dla niej trudne, więc liczymy na miłe i wyrozumiałe komki jeśli jakimś cudem jakiekolwiek się tutaj pojawią ^^ Dobra, to ja już nic nie mówię i teraz głos ma moja Revuś! Zaczynaj, siorka :-*
Revy: Ok. Od czego by tu zacząć. Hmm, jestem Rebecca (Revy) z Black Lagoon, a zarazem z byłej ekipy Gekkostate i obecnej. Ja i moja siostra - Aggie przeżyłyśmy trudne czasy, lecz zanim się poznałyśmy miałam znacznie gorzej. Ta historia będzie o przeszłości z mojego punktu widzenia, więc już nie przynudzam.
Aggie: Życzymy miłego czytania zatem ^^
Revy:
Pada. Kap, kap, kropla za kroplą. Deszcz obija się o parapet. To jeden z widoków, który kojarzę z przeszłością. Szare, pochmurne niebo, a ja oparta o szybę okna, wyglądająca gdzieś daleko przed siebie. Za sobą słyszę stłumione krzyki i chichoty prostytutek, dźwięk obijających się o siebie butelek rumu, śmiech, a zaraz znowu jęki. Potem strzał. Po pewnym czasie ta sceneria nie wywoływała już we mnie dreszczy i obrzydzenia. Była już to normalność... tylko czułam, że czegoś w niej brakuje. Tak w ogóle to urodziłam się w Chinatown w Nowym Jorku - stolicy tajnych wojen mafijnych. Tocząca się od kilku lat zażarta wojna o wyrównanie rachunków między rodzinami z La Cosa Nostra miała największe skutki właśnie tam. Niewinne Chinatown odnosiło największe straty, jednak nikogo to nie obchodziło. To dlatego nigdy nie poznałam znaczenia słowa sprawiedliwość. Gadanie o sprawiedliwości, o Bogu i o tym, że kiedyś będzie lepiej zwiększa u mnie teraz tylko rządzę krwi. Jestem ponad to, wszystko co mam zawdzięczam mojej kochanej Berettcie M92FS. Tylko to cholerne uczucie samotności...
Słyszeliście o powiedzeniu "Zabij, albo zostań zabitym"? Nie, Aggie, my od urodzenia jesteśmy martwi. Ziemia od piekła różni się tylko tym, że na ziemi wciąż mamy świadomość, że możemy coś stracić, że może być gorzej. Niebo? Raj? To tylko wymysł nieświadomych naszej egzystencji zombie. Na końcu i tak wszyscy spotkamy się w piekle. Już od dzieciństwa wiedziałam, że jeśli chcę coś mieć muszę sobie to w odpowiedni sposób zdobyć. Kradzież? Dla mnie to pożyczka, której los nigdy nie pozwolił mi spłacić. Gdy miałam 8 lat do domu weszli jacyś panowie. Kazali mi ze sobą pójść, więc to zrobiłam. I tak nie miałam lepszego wariantu. Zostać w tym zapchlonym domu, żyjąc gorzej niż pies lub pójść z bogato ubranymi, obiecującymi facetami. Matka i ojciec nie zgodzili się na opuszczenie budynku tak łatwo jak ja. Krzyczeli i płakali, więc pan ich skutecznie uciszył. Byli tak żałośnie bezradni, więc nie mogli się na nic przydać. Pan podszedł do ojca i wymierzył dwie kulki w łeb. To samo zrobił z matką. Było dużo krwi. Tak, zapach krwi, prochu i te zimne spojrzenie. To mnie cechuje, prawda, Aggie? Nie miałam panu za złe to, że ich zabił. Nikt nie żyje wiecznie. Po prostu byli za słabi, więc niepotrzebni jeśli nie potrafili sami się obronić. Taka była kolej rzeczy. Tymi facetami była grupa Triady, a panem dzięki któremu zostałam sierotą był Chang. Zabrali mnie do wielkiego busu. Było już tam wiele dziewczynek takich jak ja. Pan Chang uśmiechnął się i poszedł w kierunku swojej limuzyny. Przez okno w pojeździe ostatni raz patrzyłam na te brudne ulice pogrążone w nędzy. Myślałam, że Chang wywiezie nas do nowego, lepszego świata lecz trafiłam jeszcze gorzej.
Roanapura w Tajlandii. Miasto największych złoczyńców. Chang po prostu mnie tam zostawił nie dając żadnej opieki. Musiałam żyć na własną rękę. Nie sprawiało mi to wielkiego kłopotu. Byłam przecież przyzwyczajona do kradzieży i widoku krwi. Sama wtedy jednak nie miałam broni, więc pozostawało mi podziwiać szpanerów z wielkimi spluwami. Mieszkałam w zaułku, w małej piwnicy koło śmietnika. Tak, czułam się zupełnie jak pies, a nawet gorzej. Ale cóż może zrobić mała chińska dziewczynka w takim zepsutym i pozbawionym ideałów świecie... Czekać na śmierć i modlić się o lepsze czasy? Nie rozśmieszajcie mnie! Każdy dzień wyglądał tak samo. Znajdź coś do jedzenia i wróć z tym do piwnicy. Nic więcej. Aż pewnego dnia pojawiła się ona...
Tajemnicza dziewczyna. Na oko była młodsza ode mnie (12 lat już wtedy miałam). Miała długie rozpuszczone blond włosy, zielone oczy i uśmiechniętą twarz. Ubrana w różowy płaszczyk. Domyśliłam się, że to jedna z takich co pochodzą z bogato postawionej rodziny. Nigdy takich nie lubiłam, ale w niej akurat coś mnie zafascynowało. Spotkałam ją, gdy przechodziłam obok targu. Śledziłam aż do samego mieszkania. Mieszkała w dość dużej białej posiadłości i to zupełnie sama. Musiała mnie zauważyć, bo odwróciła się w moją stronę. Chciałam odejść. Zresztą przypuszczałam, że i tak każe mi się wynosić. Ona za to uśmiechnęła się i zaprosiła do środka. Była bardzo otwartą i bezpośrednią osobą. Przedstawiła się imieniem Aggie. Mówiła, że jej rodzice wyjechali na dłuższy czas nie mogąc zabrać jej ze sobą, ale do nich dzwoni i wysyła listy. Opiekunka zagląda do niej głównie wieczorami zobaczyć tylko czy jest cała i zdrowa. I, że nudzi jej się tu samej całe dnie. Szczerze powiedziawszy trochę jej zazdrościłam. Nie wolności, ale dużego mieszkania i poczucia więzi z rodziną. Nie mówiłam zbyt dużo o sobie, nawet się jej nie chciałam przedstawić. Za to z uwagą słuchałam jej słów. Naprawdę chciałabym z nią zostać, przyjaźnić się... Jednak czy mnie na to stać? Na pewno nie. Postanowiłam nic jej nie mówić i odejść. Gdy dowiedziała się, że nie mam domu zatrzymała mnie i zaproponowała żebym zamieszkała u niej. A ja... zgodziłam się na to z radością. Sama zaskoczyłam się swoją reakcją, ale najważniejsze, że Aggie wyglądała na szczęśliwą.
Od tego czasu było już o wiele lepiej. Trochę nadal bałam się zaufać mojej nowej przyjaciółce. Tej jednak to wcale nie przeszkadzało. Zgadzała się na moją indywidualność, jakby znała mnie na wylot. Ukrywała fakt przygarnięcia mnie przed swoją opiekunką, ale to wredne babsko i tak sprawowało nadzór tylko wedle kasy jej starych, więc by się nie zorientowało i by ją to nie obeszło za bardzo. Heh, można powiedzieć, że z psa wyszłam na salony. Brałam prysznic, jadłam dobre jedzenie, spałam na kanapie, a u boku miałam dziewczynę dzielącą ze mną swoje przemyślenia, radości i troski. To było cholernie świetne!
Pamiętnym dniem okazała się pewna akcja ratownicza. Wtedy wybrałam się sama na targ, a gdy wracałam przyczepiła się policja. Powiedzieli, że jestem oskarżona o kradzież, choć tego dnia nic nie tknęłam. Próbowałam uciec, ale zagonili mnie w ślepą uliczkę. Nie miałam szans wobec dwójki gości wyglądających na silnych i uzbrojonych. Na świecie nie ma sprawiedliwości. Chcieli mnie zamknąć tylko dlatego, że pochodzę z biednej rodziny. Nie zgadzałam się z tym! Z braku lepszych pomysłów przerażona zaczęłam wołać pomocy. Wiem, naiwny był ze mnie dzieciak... Oczywiście pomoc nie nadeszła. Za to jeden z facetów mnie mocno kopnął i walnęłam o ścianę. Bolało. Nie miałam siły już nic zrobić, a oni się przybliżali. Wtem usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki: "Zostawcie ją!" Widziałam jak szarpie się z jednym gliną. Po tym słyszałam trzy strzały. Goście upadli we krwi. To Aggie wyrywając karabin pociągnęła za spust w mojej obronie. Załatwiła ich, choć sama została lekko ranna w ramię w tej akcji. Byłam pod wrażeniem. Wiedziałam już, ze mogę jej zaufać. Gdy pomogła mi się pozbierać po raz pierwszy zwróciła się do mnie z uśmiechem "siostrzyczko". Zrozumiałam, że to najlepsze dla nas określenie. Była w szoku, że zabiła ludzi. Pomogłam jej się uspokoić i ją prowizorycznie opatrzyć. Zabrałyśmy karabiny i naboje. W końcu jeśli nie żyjesz to nic nie jest ci już potrzebne.
Od tamtej pory po kryjomu trenowałam strzały do puszek i byłam w tym całkiem niezła. Moim celem było stać się silniejszą. Silniejszą by móc chronić Aggie, by już nie musiała nikogo zabijać. Postanowiłam, że będę jej bronią w tym wrednym, zepsutym świecie. Jednak nie chciałam, by Aggie znała moje zainteresowanie zabijaniem. Gdy to się wydało moja siostra doznała lekkiego szoku, ale nie była na mnie zła. Po pewnym czasie zabijanie stało się dla mnie przyjemnością. Aggie widziała we mnie potencjał jako wojowniczki, więc dała mi przydomek Two Hand co znaczy Dwuręka. Nieźle, prawda? Jestem z siebie dumna! Jednak po 2 latach takie zabijanie przypadkowych zbirów nie dawało mi już satysfakcji. Dla siostrzyczki chciałam być obrzydliwie bogata i najlepsza. Korzystając z pierwszej okazji -przyłączyłyśmy się do przywódczyni rosyjskiej mafii - Bałałajki. Stworzyłyśmy nasz duet Black Lagoon pracując czasem na jej zlecenia. Aggie przewodziła, na co się zgodziłam. Działając na własny interes i będąc bronią mojej siostry doszłam do perfekcji i tak się znalazłam tutaj. Chcę podążyć za tobą na koniec świata, Aggie.
- A powiesz mi w końcu jak masz na imię?
- Rebecca.
- Rebecca? Zapomnij, od dziś jesteś Revy. To bardziej do ciebie pasuje, siostrzyczko.
Bonus Black Lagoon short story
Byłam sama. Pokój - zacieniony i brudny. Siedziałam na krześle, wpatrzona w jedyne okno. Czekałam. Po raz pierwszy od dzieciństwa tak kogoś wyczekiwałam. Mruczałam pod nosem ciche słowa, zlewające się w niezrozumiały szum. Przerwały mi odgłosy walki. Uniosłam się i podbiegłam do drzwi. To musi być ona! To musi być..
- Revy! Siostra, jestem tutaj! - wrzasnęłam ile sił w płucach. Po chwili poczułam uderzenie, usłyszałam trzask łamanego drewna, a na moją różową bluzkę pociekła strumieniami krew strażnika. Upadłam, pod ciężarem. Wygrzebując się spod martwego, usłyszałam tak dobrze znany głos.
- Baby, siostrzyczko... Byłaś grzeczną dziewczynką, Aggie? - tu wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Oj, Revuś, Revuś...
- Jak tak dalej pójdzie,kochana, kupimy ci trochę słodyczy, wracając.. - ciągnęła, z szerokim uśmiechem. Nie przyznałaby się do tego nikomu, ale poczuła wielką ulgę. Miała mnie przy sobie, całą i zdrową. Byłam z nią, dała radę... stłumiła szalone myśli, słysząc za sobą cienki głosik tej idiotki, Shenshuy.
- To ta mała, po którą przyjechałyśmy? - pytała, unosząc brwi.
- Ee.. Kto to?! - czułam się niewtajemniczona w plan i szczegóły. "Poproszę listę osób dramatu i szkic scenariusza, Sir."
Wybiegliśmy. Słyszałam strzały, widziałam ciała, ślizgałam się w kałużach krwi. I wpatrywałam wciąż w plecy siostry. Jak dobrze, że jest ze mną..
***
Kilka godzin później nastąpiło przekazanie towaru. Choć walizka, o którą chodziło zleceniodawcom, została w Ciemnym Pokoju, Revy wykazała się inwencją twórczą, chowając zawartość po bluzką. Sięgnęła do krawędzi materiału i wydobyła papiery, niechcący odrobinę podwijając, i tak kusą, koszulkę. Nikt nie zauważył. Tylko ja. Momentalnie się zarumieniłam i odwróciłam wzrok. Błagałam w duchu, by Revy nie zauważyła tej reakcji. Westchnęłam. Byłam żałosna.
Przekazanie odbyło się bez przeszkód. Po chwili na miejscu zostaliśmy już tylko my - zmieszana idiotka, narwana świruska, panienka "Tak tak" i naćpany kierowca. Ostatnia dwójka czekała w samochodzie. Wzięłam się w garść, podszedłam do Revy i zaczęłam, zmieszana:
- Ja.. Nie miałam okazji ci podziękować.. - zamilkłam na chwilę. Spojrzała na mnie. Widziałam w jej oczach iskierki rozbawienia, zaciekawienie i.. I co?! Westchnęłam.
- No cóż.. Więc.. Dzięki, siostrzyczko. - wykrztusiłam.
Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Nagle, niespodziewanie dla nas obu, przysunęła się do mnie i mocno uściskała.
- No, co ty?! Przecież jesteśmy siostrami, nie? - mruknęła. Teraz, kiedy nikt nie widział jej twarzy, mogła pozwolić, by wypłynęła na nią radość i rozmarzenie. Po chwili przerwała ten "magiczny moment", mierzwiąc mi, i tak rozwianą fryzurę. Zawsze wolała mnie taką. Odsunęła się, z satysfakcją podziwiając swoje dzieło.
Dla porządku trochę jeszcze pokrzyczała, ale ten szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy. Kto wie, co wiedziałam na pewno, a czego się tylko domyślałam...
C.D.N.
Komentarze
Prześlij komentarz